piątek, 5 kwietnia 2013

Pięćdziesiąt twarzy Greya - E. L. James






          "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to tytuł, o którym słyszeli prawie wszyscy. Co więc jeszcze można napisać o powieści, którą zachwycają się tysiące czytelników? Dołączyć do grona jej zwolenników i pisać o tym, jak pochłaniałam ją z płonącymi policzkami i wypiekami na twarzy? Z pewnością nie! Ostatnia czynność stanowczo zarezerwowana jest dla głównej bohaterki i niech tak zostanie. I o ile zawstydzanie się i czerwienie Any na początku powieści wydaje się słodkie i niewinne, o tyle w miarę rozwijania się akcji, z każdą przeczytaną stroną, staje się niezwykle irytujące i denerwujące. Ana jęczy, rumieni się i nieprzerwanie przygryza dolną wargę. Oczywiście jest inteligentną, piękną studentką, niemającą świadomości swej atrakcyjności i wdzięków. I w tym właśnie miejscu pojawia się tajemniczy Grey... Mężczyzna, który wprowadza ją w arkana cielesnej, fizycznej strony miłości, a raczej idąc z duchem powieści "pieprzenia". Pomimo skomplikowanej, tajemniczej i mrocznej osobowości głównego bohatera, jego postać również jest sztampowa i mechaniczna. Młody Mefisto, nieprzeciętnie przystojny co chwile przeczesuje włosy, żąda niekwestionowanego posłuszeństwa i jest pochłonięty manią sprawowania kontroli nad wszystkim i nad każdym. A jakikolwiek sprzeciw ze strony Any budzi w nim zdziwienie i niedowierzanie. Jednak dzięki jego osobie z powieści wyłania się niezwykle erotyczny i namiętny wątek miłosny. Mężczyzna uwodzi ją głosem, ciałem, nawet spojrzeniem... I choć to, co miało w książce najbardziej szokować i budzić największe kontrowersje, tak naprawdę podane jest w formie złagodzonej i nie zaskakuje. Relacja BDSM, która łączy parę bohaterów po raz kolejny podana jest w formie schematycznej. Sceny erotyczne na samym początku ciekawią, intrygują nawet, jednak dosyć szybko okazuje się, że są jednostajne, powtarzające swój charakter, co sprawia, że stają się po prostu nudne. I tak naprawdę nie przytłacza jakość scen erotycznych, tylko ich ilość. Wiadomo przecież, że każde spotkanie się Any i Greya skończy się w ten sam, pikantny sposób, co z resztą zostanie drobiazgowo przedstawione. 

      A czy temat tak naprawdę można uznać za szokującą nowość? Niekoniecznie. Ciężko bowiem się nie zgodzić z opinią, że sexu w różnych odsłonach jest na pęczki (szczególnie ostatnimi laty) w mediach, w internecie, w tv czy  wreszcie w literaturze. Historia Any i Greya to swoista bajeczka, w którą ciężko uwierzyć. Nie znając dalszych tomów na podstawie tytułów można się domyśleć, że Grey pod wpływem niewieściego serca Any zmienia siebie, a przede wszystkim swój stosunek do sexu, a co za tym idzie także do miłości, a historia romansu zamyka się w pięknym zdaniu na kształt: "i żyli długo i szczęśliwie". Mam jednak szczerą nadzieję, że bardzo się mylę w tym miejscu i dalsze losy bohaterów wcale nie okażą się takie przewidywalne. 

      O języku powieści również niewiele można rzec, bo tak naprawdę nie ma o czym. Jest prosty, ubogi, a dialogi są płytkie i w dodatku niewyszukane, stąd zapewne taka popularność książki. A trzeba przyznać, że przyswaja się ją niezwykle szybko i dosyć łatwo. Od czytelników bowiem nie wymaga się zbytniej inteligencji na poznanie jej treści. Nie zaskakuje stylem, nie uwodzi swą niebanalnością. Delikatnie mówiąc jest mocno przeciętna i śmiało mogę stwierdzić, że jest to jedna z najgorszych pozycji jakie kiedykolwiek czytałam. Książka nie zmusza do przemyśleń, zadawania sobie uniwersalnych pytań etc., bo chyba i nawet nie takie jej zadanie. Urywa się w miejscu, gdzie chciałoby się poznać dalsze wydarzenia i losy bohaterów. Dla mnie? Niekoniecznie. W moich oczach powieść "Pięćdziesiąt twarzy Greya" okazała się literaturą dosyć niskich lotów, która z powodzeniem możne pretendować do miana taniego porno w wersji książkowej. Jeżeli jednak ktoś chce spędzić wieczór z lekką, niewymagającą książka - polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz