niedziela, 21 kwietnia 2013

Wielki Gatsby - Francis Scott Fitzgerald

   


         O "Wielkim Gatsbim" znowu niebawem zrobi się głośno. Wszystko dzięki kolejnej ekranizacji w doborowej obsadzie. Wielu z nas z pewnością sięgnie po powieść, by się zapoznać z tematyką. Jednak tak naprawdę fabułę można streścić w kilku zdaniach. Ot zwykła historia o niespełnionej miłości, zdradzie czy złudzeniach. Zdawałoby się, że niezwykle prosta i nieskomplikowana. A przecież za słowem klasyka powinno kryć się coś więcej. I tak jest. "Wielki Gatsby" to przede wszystkim opowieść o tak zwanym "american dream". A właściwie raczej o tym jak z każdą stroną powieści rozpada się ów wielki, amerykański sen. Morał nasuwa się sam: pieniądze szczęścia nie dają, a wartości jakim hołduje większość bohaterów, bynajmniej nie należą do szlachetnych. O tym czytelnik sam szybko się z resztą przekona.

     Tytułowy Gatsby to człowiek tajemniczy, intrygujący, za życia już owiany swoistym mitem i kultem, bo tak naprawdę niewiele wiadomo na jego temat. Większość to plotki i domysły. Podobno skończył Oxford, inni mówią, że zabił człowieka... A to prowadzi z kolei do tego, że jego postać staje się szalenie interesująca. Przyjęcia w jego domu przyciągają tłumy, słyną z dobrej zabawy, alkoholu i atrakcji. Jego postać budzi wiele kontrowersji. Z jednej strony widzimy człowieka zdeterminowanego, który prawdopodobnie nie do końca legalnie zdobył majątek i odniósł sukces. I wcale nie trzeba być wnikliwym czytelnikiem, by domyśleć się dla kogo Jay to wszystko robi i w czyich oczach chce zyskać uznanie, podziw i pożądanie. Motorem napędowym jego wszystkich dążeń jest Daisy - utracona niegdyś miłość. W tym miejscu poznajemy innego Gatsbiego - romantyka, który robi wszystko, by odzyskać ukochaną i przywrócić dawne wspomnienia. Rzeczywistość jednak okazuje się brutalna, bowiem nie można przeżyć na nowo czasu, który się już raz przeżyło. 

       Co jeszcze? Nowy York, przepięknie i barwnie ukazany. Stanowi to jedną z największych wartości powieści. Książka wspaniale oddaje ducha tamtych czasów, które kojarzą się przede wszystkim z prohibicją, rozwojem gospodarczym czy zorganizowaną przestępczością. 

      My Polacy może nie do końca uwierzymy w tragizm "american dream". Mamy przecież swojego Wokulskiego, który także robił wszystko, by zbliżyć się do ukochanej. Może polskie realia będą dla większości z nas bardziej znajome i przekonujące, a może ci, co nie przepadają za "Lalką" w "Wielkim Gatsbim" dostrzegą to, czego nie zdołali u Prusa. Jednak zbyt wielkim uproszczeniem byłoby doszukiwać się w powieści Fitzgeralda naszej "Lalki". Podobieństwo jednak tkwi w ponadczasowości i uniwersalności obydwu powieści. Czy chcemy, czy nie "Wielki Gatsby" to klasyka i tam właśnie jego miejsce. Mnie powieść urzekła, z pewnością nie żałuję, że ją przeczytałam. 



sobota, 13 kwietnia 2013

Igrzyska śmierci - Suzanne Collins






      "Igrzyska śmierci" to surrealistyczna i dosyć wyraziście nakreślona wizja przyszłości. Przedstawiona jest głównie poprzez obraz Panem - państwa, które powstało na zgliszczach i pogorzelisku Ameryki Północnej. Państwa, które nie wzbudza podziwu swą nieograniczoną siłą, nieomylną władzą i powszechnym dobrobytem. Bo Panem tak naprawdę to zaledwie namiastka tego, co było kiedyś. Kraj podzielony został na 12 dystryktów, a w każdym z nich ku przestrodze kultywowana jest pamięć o 13 - tym, które wznieciło bunt przeciwko surowemu Kapitolowi, przez co zostało doszczętnie zniszczone. Z tej okazji co roku organizowane są tytułowe igrzyska polegające na wyłonieniu chłopca i dziewczyny w każdym dystrykcie, którzy wkrótce zmierzą się ze sobą w morderczej i bratobójczej rozgrywce. Zwycięstwo przyniesie prestiż, dobrobyt, uznanie, a przede wszystkim ocalenie życia.


          W tak nakreślonym tle wyłania się postać Katniss, szesnastoletniej dziewczyny, która - w ramach ochotniczki - zgłasza się na igrzyska w miejsce młodszej siostry Prim. Po śmierci ojca Katniss jest jedynym żywicielem rodziny i zostaje zmuszona do opieki nad młodszą siostrą i matką, która nie potrafi podnieść się po poniesionej stracie. Po śmierci męża kobieta bowiem popada w marazm i nie umie odnaleźć w sobie dawnej chęci do życia. Dlatego też, by utrzymać rodzinę, dziewczyna wraz z przyjacielem Gale'm spędza w lesie wiele godzin zdobywając w ten sposób pożywienie. Jest wspaniałą łuczniczką i świetnie radzi sobie w tropieniu zwierzyny, a chłopak szybko staje się jedyną osobą, której Katniss ufa. Dziewczyna ma naturę buntowniczki. Jej życie zmienia się wraz z udziałem w igrzyskach, pozostaje w niej jednak nieodzowna natura do sprzeciwu. Wraz z Katniss do rozgrywki przystępuje Peeta Mellark, co przyniesie w powieści ciekawy wątek miłosny. W tym miejscu akcja zaczyna się rozwijać. 

           Mroczna wizja igrzysk w czasie, których grupa młodych ludzi wyrusza na pewną śmierć nie jest tematem nowym, a jedynie jego kolejną odsłoną. Wystarczy przypomnieć chociażby "Wielki marsz" S. Kinga. Pozycja Colins jednak zasługuje na uwagę, gdyż porusza także aktualne problemy społeczne. Książka stanowi wręcz paszkwil na współczesną modę, show biznes i szerzący się styl życia. Wyłania się z niej krytyka współczesnej próżności, zaspakajania własnych, hedonistycznych potrzeb i kłamliwych, wręcz fałszywych ludzkich postaw, z którymi tak często spotykamy się ówczesnych czasach. Tym samym staje się nieocenioną krytyką współczesności. I za to "Igrzyska śmierci" cenię najbardziej. 

         Książka jednak szerszego odbiorcę znajdzie przede wszystkim wśród młodzieży, bo i też do tej grupy docelowej jest kierowana. Mnie irytowała główna bohaterka, która bardzo często jawiła się jako egocentryczna i egoistyczna osoba. Czasem wręcz wzbudzała moją antypatię. Ale Collins cenię przede wszystkim za to, że z powodzeniem udało jej się dowieść, że tak naprawdę natura ludzka na przestrzeni wieków niewiele się zmieniła. Bo czy to starożytne igrzyska, czy te opisane w wymienionej powieści, ludzkie życie traktują jedynie jako zabawę, rozrywkę i spektakularne przedstawienie. Dowodzi, że na przestrzeni kilku tysięcy lat niewiele się zmieniło.

piątek, 5 kwietnia 2013

Pięćdziesiąt twarzy Greya - E. L. James






          "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to tytuł, o którym słyszeli prawie wszyscy. Co więc jeszcze można napisać o powieści, którą zachwycają się tysiące czytelników? Dołączyć do grona jej zwolenników i pisać o tym, jak pochłaniałam ją z płonącymi policzkami i wypiekami na twarzy? Z pewnością nie! Ostatnia czynność stanowczo zarezerwowana jest dla głównej bohaterki i niech tak zostanie. I o ile zawstydzanie się i czerwienie Any na początku powieści wydaje się słodkie i niewinne, o tyle w miarę rozwijania się akcji, z każdą przeczytaną stroną, staje się niezwykle irytujące i denerwujące. Ana jęczy, rumieni się i nieprzerwanie przygryza dolną wargę. Oczywiście jest inteligentną, piękną studentką, niemającą świadomości swej atrakcyjności i wdzięków. I w tym właśnie miejscu pojawia się tajemniczy Grey... Mężczyzna, który wprowadza ją w arkana cielesnej, fizycznej strony miłości, a raczej idąc z duchem powieści "pieprzenia". Pomimo skomplikowanej, tajemniczej i mrocznej osobowości głównego bohatera, jego postać również jest sztampowa i mechaniczna. Młody Mefisto, nieprzeciętnie przystojny co chwile przeczesuje włosy, żąda niekwestionowanego posłuszeństwa i jest pochłonięty manią sprawowania kontroli nad wszystkim i nad każdym. A jakikolwiek sprzeciw ze strony Any budzi w nim zdziwienie i niedowierzanie. Jednak dzięki jego osobie z powieści wyłania się niezwykle erotyczny i namiętny wątek miłosny. Mężczyzna uwodzi ją głosem, ciałem, nawet spojrzeniem... I choć to, co miało w książce najbardziej szokować i budzić największe kontrowersje, tak naprawdę podane jest w formie złagodzonej i nie zaskakuje. Relacja BDSM, która łączy parę bohaterów po raz kolejny podana jest w formie schematycznej. Sceny erotyczne na samym początku ciekawią, intrygują nawet, jednak dosyć szybko okazuje się, że są jednostajne, powtarzające swój charakter, co sprawia, że stają się po prostu nudne. I tak naprawdę nie przytłacza jakość scen erotycznych, tylko ich ilość. Wiadomo przecież, że każde spotkanie się Any i Greya skończy się w ten sam, pikantny sposób, co z resztą zostanie drobiazgowo przedstawione. 

      A czy temat tak naprawdę można uznać za szokującą nowość? Niekoniecznie. Ciężko bowiem się nie zgodzić z opinią, że sexu w różnych odsłonach jest na pęczki (szczególnie ostatnimi laty) w mediach, w internecie, w tv czy  wreszcie w literaturze. Historia Any i Greya to swoista bajeczka, w którą ciężko uwierzyć. Nie znając dalszych tomów na podstawie tytułów można się domyśleć, że Grey pod wpływem niewieściego serca Any zmienia siebie, a przede wszystkim swój stosunek do sexu, a co za tym idzie także do miłości, a historia romansu zamyka się w pięknym zdaniu na kształt: "i żyli długo i szczęśliwie". Mam jednak szczerą nadzieję, że bardzo się mylę w tym miejscu i dalsze losy bohaterów wcale nie okażą się takie przewidywalne. 

      O języku powieści również niewiele można rzec, bo tak naprawdę nie ma o czym. Jest prosty, ubogi, a dialogi są płytkie i w dodatku niewyszukane, stąd zapewne taka popularność książki. A trzeba przyznać, że przyswaja się ją niezwykle szybko i dosyć łatwo. Od czytelników bowiem nie wymaga się zbytniej inteligencji na poznanie jej treści. Nie zaskakuje stylem, nie uwodzi swą niebanalnością. Delikatnie mówiąc jest mocno przeciętna i śmiało mogę stwierdzić, że jest to jedna z najgorszych pozycji jakie kiedykolwiek czytałam. Książka nie zmusza do przemyśleń, zadawania sobie uniwersalnych pytań etc., bo chyba i nawet nie takie jej zadanie. Urywa się w miejscu, gdzie chciałoby się poznać dalsze wydarzenia i losy bohaterów. Dla mnie? Niekoniecznie. W moich oczach powieść "Pięćdziesiąt twarzy Greya" okazała się literaturą dosyć niskich lotów, która z powodzeniem możne pretendować do miana taniego porno w wersji książkowej. Jeżeli jednak ktoś chce spędzić wieczór z lekką, niewymagającą książka - polecam.